wtorek, 9 kwietnia 2013

Rozdział 5

godzina 22:02

Kobieta będąca posiadaczką niezwykłych, fioletowych tęczówek  zajęła miejsce przy okrągłym, kuchennym stole. Wokół siedziało już czterech Jej podwładnych, Alex Hood oraz dziewiętnastoletnia dziewczyna, której  twarz oblewały jasne kosmyki. Michelle bawiła się rękawem bluzy starając się unikać kontaktu wzrokowego z...kimkolwiek.

-Zdążyłem zapomnieć kiedy ostatni raz byłaś taka cicha... - Odezwał się Łucznik.

Pragnął przerwać ciszę, która wydawała mu się wyjątkowo irytująca. Agenci zapatrywali się na to nieco inaczej i ze spokojem obserwowali młodą właścicielkę stadniny bez poczucia konieczności rozpoczęcia rozmowy. Heilari skrzyżowała ręce i poprawiła się na krześle.

-Jesteś jedną z nas. - Zaczęła spokojnie. - Od kiedy możesz stawać się niewidzialna?
-Am... No więc będzie kilka lat...
-I ja dowiaduję się teraz... Nie ma to jak szczerość w związku. - Skomentował Alex.
-Skąd niby miałam wiedzieć, że Ty znasz takich jak ja?
-Poprawka, On jest taki jak Ty. Taki jak My wszyscy tutaj. - Dodała brunetka.

Po raz kolejny w pomieszczeniu zapanowało milczenie.

-Sprawa jest prosta. - Agentka po raz kolejny zabrała głos. - Możesz przyłączyć się do naszej grupy i ogólnie organizacji, albo Max wyczyści Ci pamięć.  - Spojrzała na blondyna o niebieskich oczach, który pod  wpływem tych słów podniósł wzrok na zebranych.
-Tego w umowie nie było. - Hood gwałtownie podniósł się z krzesła i podszedł do ściany, o którą się oparł.
-Wybacz, ale Twoja dziewczyna nie raczyła powiedzieć nam o sobie wcześniej. To jak?
-Ale co miałabym robić i... No, ja po prostu nie mam o was zielonego pojęcia! - Odpowiedziała nieco rozdrażniona.
-Soldiers of Olimp to specjalny oddział działający samodzielnie, chodź oficjalnie jest częścią pewnej organizacji zwiadowczej. Oczywiście działającej po stronie dobra. Należą do nas głównie ludzie ze specjalnymi umiejętnościami, w sensie niezwykłymi. Ty możesz stawać się niewidzialna, Charlie potrafi wytwarzać ogniste kule, dłonie Tony'ego stają się lodowymi soplami, wysyłają też lodowe promienie, Jeff może zamieniać się w kamiennego olbrzyma, a Max jest uzdolnionym telepatą. Szefowie uparli się na integracje ze zwykłymi ludźmi, więc podsyłają nam po kilku rekrutów na szkolenie dla mutantów. Dzięki temu bywają lepiej wyszkoleni.
-A Ty? Co potrafisz?

Kobieta uśmiechnęła się z tajemniczym wyrazem twarzy, opuszkiem palca wskazującego rysowała wzory na blacie stołu.

-Ja? Ja nie powiem. To tajne.

Miśka niezadowolona z odpowiedzi rozejrzała się, a Jej wzrok przykuła ręka Tony'ego. Powinna być... owinięta bandażem? Świeża, kłuta rana zasługiwała na jakikolwiek opatrunek  Jednak dziewczyna nie tylko nie dostrzegła żadnego okładu, ale i najmniejszego śladu po uszkodzeniu.

-Czemu Ty nie masz żadnego śladu po tym... - Wyszeptała będąc pogrążoną w domysłach.
-Wystarczy. - Heilari podniosła się. - Namyśl się do jutra. I nikomu nie mo...

Ruska spadła ze schodów z głośnym trzaskiem łamiąc stojący wieszak na kurtki. Spostrzegła, że siedem par oczu obserwuje Ją i uśmiechnęła się przepraszająco. Agentka wywróciła oczami i głośno westchnęła.

-Podsłuchiwałaś. Jak długo tu jesteś? - Zapytała groźnie.
-Tylko chwilkę. Serio, chciałam iść po wodę czy coś...
-Kłamie.  - Powiedział blondyn o niebieskich oczach, Max.
-Okey, może niekoniecznie zależało mi na wodzie... Możemy pogadać? - Zwróciła się do Heilari.
-Nie.
-Proszę? Hej, przecież to tylko chwila.

W końcu kobieta zgodziła się na krótką rozmowę w obecności telepaty, który zaraz potem miał zrobić użytek ze swojej mocy i zwyczajnie wymazać dzisiejszy wieczór z pamięci rudej. Wszyscy inni rozeszli się do swoich pokoi. Brunetka wyjęła z kieszeni telefon i znudzona stukała w klawiaturę podczas gdy Russ próbowała mówić.

-Mówiłaś, że do waszej organizacji należą też zwykli ludzie...
-Należą.
-To dobrze. Widzisz... to musi być strasznie fajne. Każdy może się zgłosić?
-Każdy. - Odpowiedziała nie podnosząc wzroku. - Każdy kto dostał od kogoś referencje, kto przeszedł rekrutację do jakiejkolwiek innej agencji, kto chce porzucić swoje dotychczasowe życie i w końcu każdy kto chce uczestniczyć w piekielnie trudny szkoleniu. I to na pewno nie są osoby, które podejmują decyzję, o uważają,  że bycie agentem jest "strasznie fajne". - Warknęła.
-Ale to nie jest tak, że zdecydowałam pięć minut temu...  Chciałam być kimś takim od zawsze! Ale nie sądziłam, że to możliwe, a teraz ładujecie mi się do domu i ogłaszacie,  że wasza agencja bierze rekrutów...

Kobieta w końcu uraczyła Ją spojrzeniem nie wyrażającym żadnych emocji. Zaraz potem przeniosła wzrok na swojego towarzysza, który jak gdyby nigdy nic urządzał sobie telepatyczną wycieczkę po umyśle Ruski. Potrafił to robić tak by Jego ofiara nie mogła się zorientować.

-Max? Idziemy. - Oświadczyła Heilari, gdy zauważyła, że blondyn wykonał swoje zadanie.
-Ale co ze m... - Zaczęła rudowłosa, ale przestała mówić gdy w swojej głowie usłyszała <nie odpowiedziała, uznaj to za dobry znak>.

Kiedy wyszli wzięła głęboki oddech i ruszyła w stronę schodów na górę. Kiedy tylko znalazła się na piętrze Michelle przygwoździła Ją do ściany, a stojący obok Alex nie zamierzał Jej ratować.

-Powiedz, że żartowałaś. - Rzekł spokojnie.
-Nie, chcę być z nimi. Ty chyba powinieneś to zrozumieć. - Uśmiechnęła się zaczepnie.
-Ale nie rozumiem! Po kiego grzyba zamierzasz iść do SOO? Nie rozumiesz,  że to niebezpieczne?!
-Kiedy mówili to Miśce nie urządzałeś takiego ruchu oporu...
-Bo Mi jest jedną z nich... Nas... I potrafi sobie poradzić, ma przewagę i coś co pomoże Jej przetrwać.
-Wydaje mi się, że masz na myśli coś w stylu "kiedy wyjedziemy i będziemy się dobrze bawić w Waszyngtonie czy cholera wie gdzie, a Ruska tu zostanie i będzie pilnowała stajni przed złymi krasnoludkami, które pewnie od razu urządzą bitwę błotną na dziedzińcu..."przecież nic nie stanie się gdy pojedziemy obie!

Wyrwała się i marszem udała się do swojego pokoju. Drzwi zamknęła na klucz i rozdrażniona zajęła się kartami zdrowia kilku wierzchowców, które niedługo czekają ważne zawody i trzeba sprawdzić czy wszystko jest w porządku.

piątek, 8 marca 2013

Rozdział 4



Ciepły południowy wiatr błąkał się między gałęziami drzew rosnących przy stajni. Kilka klaczy kłusowało wzdłuż ogrodzenia widząc nadchodzącą trenerkę, a raczej coś co trzymała. Wiadro marchewek nie mogło zostać nie zauważone. Megan uśmiechnęła się i nakarmiła konie zanim te zaczęły się podgryzać. Słońce dawało o sobie znać, więc dziewczyna postanowiła zebrać kilku stajennych by pomogli Jej zagonić rumaki do stajni. Będąc przy hali ciekawsko zerknęła do środka.

-Co robisz?
-Russ! Co się skradasz? - Warknęła rudowłosa, która przed chwilą omal nie dostała ataku serca.
-Przepraszam, nie mogłam się powstrzymać  - Uśmiechnęła się szeroko, a słysząc za sobą chichot odwróciła się i ujrzała Miśkę. - Widzę, że nie tylko mnie intryguje to co tam trzymają... 
-Pojechali gdzieś. - Meg szepnęła porozumiewawczo. 
-To która stoi na czatach. 
-Nie ja! - Krzyknęły wszystkie trzy w tym samym momencie.
-Gramy w kamień, papier, nożyce. - Stwierdziła Mi.


Po minucie wyszło na to, że Megan miała pozostać przy drzwiach. Z miną godną  buldoga angielskiego skrzyżowała ręce i stanęła przy drewnianych wrotach. Tymczasem pozostałe amazonki przeszły pomiędzy dwoma ułożonym poziomo belkami by dostać się do środka pomieszczenia. 

*Ruska*

Razem z Miską podeszłam do biurek i komputerów. Przecież zostawili je takie... bezbronne. Trzeba zobaczyć po co przybyli tu nasi mili goście... Blondynka przeglądała stos papierów, ja zajęłam się laptopem. 

-Mają hasło... - Powiedziałam zawiedziona.
-A czego się spodziewałaś? Mieli zostawić tu rządowy sprzęt bez żadnych zabezpieczeń? Może jeszcze z notką przyklejoną do monitora, coś w stylu "śmiało! Poczytaj sobie o naszych tajnych misjach! Miłej lektury..."?
-Nie obraziłabym się... -Mruknęłam i wpisałam coś co przyszło mi do głowy, oczywiście było niepoprawne. 

Na monitorze pojawiła się informacja o autodestrukcji za 5 sekund. Odskoczyłam od blatu i krzyknęłam
"padnij" do mojej przyjaciółki, która z bezcennym wyrazem twarzy wyrzuciła kartki w górę i ukryła się za kilkoma skrzyniami. 


Jednak wybuch ciągle nie następował. Minęło 5 sekund, 10, potem 30 i minuta... Podniosłam się i zerknęłam na ekran komputera.

"Żartowałam. Ale wara od mojego sprzętu!"

-Kto by pomyślał, że ta baba ma poczucie humoru... -Wykrztusiłam kiedy Miśka zjawiła się obok. 

Chwilę później wybuchnęłyśmy śmiechem, który przerwała Megan nachalnie waląc czymś w ścianę. Domyśliłyśmy się, iż był to swojego rodzaju sygnał. Biegiem rzuciłyśmy się do wyjścia i jak gdyby nigdy nic usiadłyśmy pod ścianą. W naszym kierunku szedł stajenny, Chris. Chłopak stanowczo niebrzydki, jasne włosy, ciemne oczy, sylwetka jak trzeba... 

-Hej! - Przywitałyśmy się, jesteśmy takie zgrane, że zrobiłyśmy to równocześnie. 
-Jest fax do Alexa, ponoć pilny... Wie ktoś gdzie on jest? - Zapytał machając nam kartką nad głowami. 
-Ja wiem, zaniosę. - Miśka wstała i otrzepała się. - Byś zamiótł trochę, co? - Powiedziała zadziornie.
-Się robi kapitanie. 

-Jak na razie miano kapitana musimy przypisać tamtej... No jak Jej tam... Zresztą, nieważne. 

Odeszła w stronę łąki. 

*Narrator*

Dziewczyna postanowiła pokonać dzielącą Ją odległość wierzchem. Wybrała "wygodnego" ogiera hanowerskiego o imieniu Carmel. Założyła jedynie  ogłowie i przetarła go szczotką, by po chwili wskoczyć na Jego kasztanowaty grzbiet. 

Jechała stępem w stronę lasu, koń był zrelaksowany, ale ciekawy spaceru. Miśka przyłożyła łydki do boków ogiera, który dzięki temu przeszedł w kłus. 


Po 20 minutach zobaczyła rozległą, zieloną łąkę, a w oddali trenujących agentów. I Alexa...
Zeszła z konia i przywiązała go do drzewa, upewniając się, że stoi w cieniu. Z uśmiechem zaczęła iść w stronę nowych znajomych. Nie widzieli Jej, podążała ze wschodu, gdzie bujna roślinność i wielkie głazy zasłaniały kruchą sylwetkę dziewczyny. 

Była już bardzo blisko czarnego samochodu i rozłożonego wokół sprzętu kiedy ktoś brutalnie złapał Ją za ramie. Gwałtownie odwróciła się i ujrzała ostry, lodowy sopel kilka centymetrów od jej twarzy. Była zaskoczona. Jednak kiedy zobaczyła, że ów sopel wyrasta z dłoni jednego z "garniturków" stała się najbardziej zdziwionym człowiekiem na Ziemi. 

Alex widząc to odruchowo wypuścił w stronę Tony'ego jedną ze swoich nowych strzał. Łuk okazał się być bardzo wygodny i Hood bez problemu przestrzelił dłoń chłopaka. 

Ten od razu puścił blondynkę, a lód zniknął. 

-Co ty do cholery wyprawiasz! Mogę stracić rękę!
-Masz drugą. - Mruknęła niewzruszona Heilari i uśmiechnęła się do swojego nowego podopiecznego.- I co? Jak wrażenia.


Jednak On bez słowa podbiegł do swojej dziewczyny i przytulił Ją. Blondynka spojrzała na Melanie, potem na Alexa i z pewnym wahaniem zaczęła iść w kierunku agentki. Brunet naturalnie próbował Ją zatrzymać by dowiedzieć się o co chodzi, jednak Ona bez słowa parła na przód. Zatrzymała się przed kobietą i bacznie przyjrzała się reszcie szpiegów. Już wiedziała co potrafią.

-Chyba muszę Wam coś pokazać...

Powiedziała po czym zniknęła. 

sobota, 23 lutego 2013

Rozdział 3

Kalifornia; stadnina na obrzeżach Reedwood National Park.
Godzina 6:43

Szczupła brunetka raczyła się mocną kawą siedząc przy kuchennym stole. Leniwie spoglądała na krajobraz za oknem, który przestawiał się wyjątkowo pięknie. Stwierdziła, że mogłaby bywać tu częściej. Jej wzrok powędrował ku schodom, gdzie pojawiła się postać Alexa. Chłopak wyglądał jakby rozjechał go walec, przez pojawienie się załogi SOO nie zmrużył oka.

-Am... Cześć? - Powiedział niepewnie.
-Cześć. - Odparła bez emocji. - Charlie zrobił śniadanie. Moim zdaniem nie jest to jadalne, ale sam sprawdź.
-Aha. - Rozejrzał się, po chwili zastanowienia stwierdził, że bezpieczniej będzie zrobić własne kanapki.

Heilari odłożyła kubek do zlewu i wyszła z domu by sprawdzić jak miewają się Jej podwładni. Wchodząc do hali uśmiechnęła się, cała czwórka pilnie pracowała.

-Hej dzieci.
-Dzień dobry pani! – Z radością odpowiedział brunet. – Jak dobrze pójdzie, będziemy mogli ruszać za kilka dni.
-Tony, nie podlizuj się małpo jedna.  – Uśmiechnęła się.
-Liczę na premie, mam na oku fajną brykę. Z 19…
-Nie obchodzą mnie twoje antyki. – Przerwała mu. –Skup się na rozbijaniu obozu terrorystów z łaski swojej. – Dodała przesłodzonym głosem.

Chłopak mruknął coś pod nosem i udając, że zapisuje niezwykle ważną informacje odwrócił się do niej tyłem. Kobieta westchnęła i przeszła się wzdłuż biurek. Usiadła przy swoim komputerze i z uwagą przeglądała zgromadzone dane. Mieli niemal wszystko czego potrzebowali; położenie i rozmiar koczowiska, szacowaną liczbę osób przebywających na jego terenie, dane dotyczące posiadanej broni… Wystarczyło opracować plan działania.

-Może poćwiczymy? – Zapytała Heilari i nie czekając na odpowiedź ruszyła ku wyjściu. – Za mną. Jeff, idź po Łucznika.
-Dobra, gdzie będziecie?
-O to zapytamy pana Hood’a. – Zatrzymała się i spojrzała na nich. - Pewnie orientuje się gdzie znajdziemy jakąś dogodną polanę czy łąkę. Charlie, połącz się z dowództwem i zapytaj czy mają coś nowego. Gdyby co u nas w porządku. I ani słowa o naszym nowym kumplu.

Kobieta wraz z trzema podwładnymi wyszła z hali.

***

Najmłodszy agent Heilari szedł w kierunku domu właścicielek. Bez pukania wszedł do środka i rozejrzał się. Człowiek, którego szukał siedział przy kuchennym stole i mierzył go morderczym spojrzeniem. Przez pierwszych kilka sekund żaden z nich nie odzywał się.

-Co tak sterczysz jak widły w gnoju? – Warknął Alex.
-Szefowa chce Cię widzieć na treningu.
-Może wpadnę.
-To nie jest zaproszenie. Za 2 minuty bądź przy paszarni, podobno masz nam pomóc znaleźć dobre miejsce.
-A niby kim Ty jesteś młody, co? – Zapytał brunet chcąc wiedzieć z kim ma do czynienia.
-Jeffrey… Na razie.

Młody szpieg wyszedł na podwórko i wypuścił z siebie powietrze. Powoli nabierał pewności siebie i umiejętności skrywania emocji, tym razem towarzyszył mu silny strach. Miał okazję czytać akta Alexa Hood’a, był dobry. I niebezpieczny…

***

Brunetka i Jej ludzie zapakowali potrzebną broń i przedmioty do ćwiczeń do jednego z samochodów. Charlie znudzony oczekiwaniem na ostatniego i tymczasowego członka zespołu, stukał kluczykiem w kierownicę. Nie był zadowolony z faktu, iż były szpieg Francuskiego Wywiadu ma im pomagać, jednak kiedy Heilari coś postanowi nikt nie potrafi na nią wpłynąć. Co prawda było kilka osób, z których opiniami się liczyła, lecz nie był to żaden z Jej uczniów.
-No wreszcie. – Mruknął gdy zobaczył chłopaka idącego w ich stronę.
Zaraz potem wyruszyli kierując się wskazówkami Hood’a. Spora łąka niedaleko jeziora stanowiła idealny poligon. Sprzęt został rozładowany i poskładany. Zanim jednak przeszli do właściwego treningu czekała ich ciężka rozgrzewka prowadzoną przez Szefową ekipy. Kiedy kobieta uznała, że są wystarczająco wykończeni aby nie ponosiła ich energia, ale dość przytomni by móc skupić się na swoich zadaniach, zawołała ich do siebie. Krytycznie spojrzała na broń i resztę ekwipunku.

-Najpierw strzelanie. Weźcie pistolety.
Kiedy czwórka agentów odbezpieczała swoje Glock'i, Alex oparty o samochód obserwował chmury.
-A ty? Masz własne wyposażenie?
-Nie, przyjechałem tu jako zupełnie inny człowiek. Bez zabawek.
-Pomyślałam o tym. –Uśmiechnęła się tajemniczo i z bagażnika wyjęła prostokątną i cienką skrzynię. – To dla Ciebie. – Podała mu przedmiot i skrzyżowała ręce przyglądając się brunetowi.

Ten z zaciekawieniem otworzył wieko i ujrzał jeden z najlepszych modeli łuków, wraz z kołczanem i kompletem 15 strzał. Pierwszą reakcja chłopaka było pełne zachwytu westchnienie, jednak po spojrzeniu na usatysfakcjonowaną Heilari jego postawa nieco się zmieniła.
-Nie chcę do tego wracać…

-Zgodziłeś się. To tylko jedna mała misyjka… - Nalegała zdejmując kurtkę i biorąc na ręce dwa manekiny,

Idąc przez łąkę zastanawiała się kiedy w końcu Alex zrozumie jedną niepozorną prawdę. Od tego zawodu nie da się uciec…

-Dobra, Hood, strzelasz? – Krzyknęła z odległości 90 metrów.

Nie słysząc odpowiedzi stwierdziła, że na razie dzielnie trzyma się swoich poglądów na temat przeszłości. „Nie wytrzyma zbyt długo…” – Pomyślała uśmiechając się sama do siebie. Podeszła do zgromadzonych i położyła ręce na biodrach.

-Musisz coś wiedzieć kolego. – Zwróciła się do Alexa. – Wiem, że twoje zdolności nie są takie zwyczajne.
-To znaczy…? – Chłopak domyślał się o czym mówi Heilari, chodź wolał by prawda okazała się inna.
-Chłopaki, pokażcie co potraficie.  – Powiedziała nie odrywając wzroku od bruneta.

Charlie wystąpił przed szereg i z bijącą na kilometr aurą pewności siebie. Wyciągnął ręce do przodu po czym zbliżył do siebie dłonie, w sposób w jaki trzymałby piłkę. Minęło kilka sekund zanim reszta zobaczyła pojawiający się w środku płomień o kształcie kuli. Chłopak odsuwając od siebie ręce, powiększał rozmiar ognia całkowicie go kontrolując.
W końcu rzucił ją za siebie, sucha trawa natychmiast zaczęła się palić. Tym razem to Jeffrey zwrócił na siebie ogólną uwagę. Ciało okularnika pokryło się grubą warstwą kamienia. Skalny olbrzym natychmiast zadeptał szalejące na łące ogniste języki. 

poniedziałek, 4 lutego 2013

Rozdział 2


Kalifornia; stadnina na obrzeżach Redwood National Park
Godzina 11:50

Gorący dzień z początku nie zapowiadał się ciekawie lecz teraz mieszkańcy stadniny z szeroko otwartymi oczyma obserwowali rządowych agentów wyjmujących nowoczesny sprzęt ze swoich wozów. Miśka po raz dwunasty czytała pismo, które otrzymali. Dokument nakazywał udostępnienie wszystkiego czego „Soldiers of Olimp” potrzebować będą do tajnej misji odbywającej się właśnie tam. Nocleg, wyżywienie, wszelkie wygody… Oczywiście wszystkie koszty pokryje agencja. Pozwalał im zostać na terenie ośrodka, jednak wyglądało to raczej na nakaz. Od teraz Lider miał przypominać więzienie, nikt nie może stamtąd wyjść. Każda próba ucieczki ponosiła surowe konsekwencje. Po potrzebne do życia środki wysyłano agentów należących do zespołu Heilari.  Blondynka była wściekła, ale nie mogła nic zrobić. Dodatkowo martwiła się o Alexa, którego z niewyjaśnionych powodów szefowa grupy zabrała na rozmowę. Czego mogli od niego chcieć?

***

Opierał się o ścianę starając się zachować pokerową minę. Z ukosa spoglądał na kobietę, która siedząc przy stole spokojnie wyjmowała ze swojej teczki stosy kartek. Będąc w zacienionym miejscu ciągle miała na nosie okulary przeciwsłoneczne, co było bardzo zastanawiające. Znajdowali się w salonie, w domu właścicielek. Spore pomieszczenie zajmowały przede wszystkim ciemne, drewniane meble. Promienie słońca przebijały się przed firanki padając na przeciwległą ścianę obwieszoną ramkami ze zdjęciami. Kiedy brunetka skończyła zwróciła się ku niemu.

-Siadaj.

Nie spuszczając z niej czujnego wzroku powoli zajął miejsce naprzeciwko. Uśmiechnęła się delikatnie zdejmując szkła. Wtedy dowiedział się kim jest Jego rozmówczyni, bowiem Jej tęczówki miały barwę fioletu. Nie znał Jej osobiście, ale wiele słyszał. W tym negatywnym sensie.

-Heilari…?
-Owszem, owszem. Sprawa jest taka: szuka Cię pół tuzina różnych organizacji i bynajmniej nie po to żeby wręczyć dyplom za zasługi.
-Powiedz mi coś czego nie wiem. – Mruknął niezadowolony. Miała pełne prawo go zatrzymać i deportować do Francji.
-Mam pewien pomysł. Pomożesz Nam w tej akcji, a My pogadamy z Daltonem. Pamiętasz, prawda? Szef Francuskich Sił Specjalnych.
-Ja z tym skończyłem, jasne?
-Jasne. W takim razie jutro postawię Ci bilet do Paryża 10 klasą. W jedną stronę. – Przekręciła głowę z zaciekawieniem czekając na reakcję. – Jedna misja. Nagroda jest warta świeczki, mogą zostawić Cię w spokoju.
-Muszę to przemyśleć.- Odparł odwracając wzrok.

Kobieta gwałtownie wstała z miejsca przewracając przy tym krzesło. Mebel z hukiem opadł na podłogę, a Ona mocno uderzyła pięściami w stół.

-Człowieku, o czym Ty tu chcesz myśleć?! Wystarczy jeden mój telefon i ludzie z SOO zakują Cię w tytanowe kajdany i osobiście eskortują do siedziby Twojej dawnej agencji. A co potem to już wiesz doskonale! Życzę Ci wygodnej celi. – Prychnęła na koniec.

Alex spojrzał na nią nie wiedząc co powinien zrobić. Miał świadomość swojego położenia i czuł nóż na gardle, ale tak bardzo nie chciał wracać do swojego poprzedniego życia, że przestał myśleć trzeźwo. Heilari rzuciła w niego teczką. Otworzył ją i skrzywił się na widok raportu z feralnego dnia, w którym zrobił to co zrobił i czego naprawdę żałował. Dalej były tylko dowody i list gończy. Z westchnieniem odłożył papiery na blat.

-Więc co to za misja? – Bardziej oznajmił mi zapytał. Brunetka uśmiechnęła się na myśl o swoim darze przekonywania.

***

Obserwowała Ich. Bardzo uważnie śledziła każdy ruch agentów nie chcąc pozwolić by zrobili coś czego mogą żałować. Jeśli chodziło o konie i stajnię, Ruska i Miśka zamieniały się w waleczne lwice gotowe dopaść każdego kto przynosi zagrożenie. Olivie próbowała domyślać się do czego służą poszczególne maszyny targane przez przybyszy. Rozmieszczali się dość szybko, niczym zaraźliwa choroba, na którą nie ma antidotum.

-Karabiny zanieście do tego… - Powiedział młody „tajniak” o blond włosach.
-To jest paszarnia i nic nie będziecie mi tam wnosić. – Dziewczyna groźnie warknęła, ostentacyjnie zasłaniając sobą drzwi do małego budynku.
-Ależ będziemy. – Ten sam gość zmierzył Ją morderczym spojrzeniem. Pozostała trójka czekała ciągle dźwigając długą, drewnianą skrzynię z bronią.
-Postawcie to sobie w garażu. Co za problem?
-Nie możemy ponieważ… Ekhm. To tajne.  Co Wy tam bimber pędzicie czy co? Dajcie nam wejść.
-Nie. I nadal nie.

Szpieg o bujnej czuprynie w tym samym kolorze co jego kolega stracił cierpliwość. Delikatnie odłożył kufer na ziemie tak samo jak jego przyjaciele po fachu. Zaraz potem z rozbawioną miną podszedł do dziewczyny, która zaczynała wątpić w swoją odwagę. Pomimo protestów przerzucił Ją sobie przez ramie i niewzruszony ruszył przed siebie stawiając Ją dopiero przed domem. Nie spodziewał się reakcji, jednak Olivie zaskoczyła go prawym sierpowym i uderzyła kolanem w brzuch.

-Ej! Wszystko... W porządku..? – Zapytał Alex, który wraz z Szefową wyszedł na ganek.
-Taaak… - Spojrzała na niego spod byka krzyżując ręce.
-To był atak na rządowego funkcjonariusza. – Stwierdziła Heilari podchodząc bliżej z irytującym spokojem.
-Nie prawda! Broniłam paszarni, a ten… No jak mu tam… Mnie uprowadził. – Wyjaśniła mocno gestykulując.
-Holmes, pomóż reszcie. A Ty… Daj Im pracować, zajmij się kucykami i tak dalej. – Przyjrzała się Jej uważniej zza swoich przyciemnianych okularów.

Dziewczyna prychnęła i widząc resztę swoich przyjaciół przy fontannie podeszła tam. Przysiadła na brzegu z markotną miną, z zainteresowaniem oglądała czubki swoich butów nie zwracając uwagi na komentarze Miśki. Blondynka z nieustającym zaangażowaniem opowiadała co myśli o Melanie Hover i Jej chłopcach na posyłki.

***

Megan, stajenna i okazjonalna trenerka, wyprowadzała arabską Murat Abby na popołudniowy spacer. Siwa klacz nie była zachwycona towarzystwem nieznajomych, rzucała Im piorunujące spojrzenia. Dziewczyna szła w stronę lasu trzymając konia na uwiązie. Zerknęła na swoją podopieczną, która odprężyła się już widokiem drzew.

-Hej! Stój! – Usłyszały donośny głos dochodzący ze strony stajni.

Rudowłosa odwróciła się, w Ich stronę biegł jeden z agentów.  Zaklęła cicho po czym spojrzała na niego z niemym pytaniem. Abby natychmiast spięła się i nerwowo uderzała kopytami w ziemię.

-Nie możecie wychodzić poza teren stajni. – Oświadczył chłopak o ciemnych włosach i niebieskich oczach. Gdyby właśnie nie rujnował jej harmonogramu, Megan z pewnością patrzyłaby na niego dużo przychylniej lecz teraz była o krok od zdzielenia go najbliższym kijem.
-Panie Garniturek, nie wiem czy się pan orientujesz, ale Lider ma kilkanaście hektarów ziemi. I ten las się do nich wlicza, więc teraz pójdę sobie z tym oto bardzo złym zwierzęciem prosto przed siebie. – Prychnęła.
-Orientuje się, owszem. Jednak Szefowa stwierdziła, że to zbyt niebezpieczne i musicie zostać jak najbliżej domu. Macie przecież te… place czy coś.
-Aha… Jakoś do tej pory normalnie jeździliśmy w tereny i co? Nawet przeżyłam! Patrz pan! Ludzie, o co wam chodzi?! Po nas nawiedziliście?
-To tajne.
-Oczywiście! – Zaśmiała się głośno, a potem ucichła będąc na granicy załamania nerwowego.

Zawróciła i smutno spojrzała na klacz. Pogłaskała Ją po smukłej szyi i szepnęła „przepraszam” wiedząc, że zachowała się przy niej nieodpowiednio. Nie chciała odprowadzać konia do stajni, więc korzystając z ładnej pogody podążyła na jedno z małych pastwisk, gdzie jakiś czas bawiły się w berka.

***

Heilari sprawdzała czy cały potrzebny sprzęt jest prawidłowo podłączony. Jako centrum operacyjne wybrała krytą halę. Podłoże było teraz pokryte drewnianymi płytami, a prowizoryczne biurka z głównym komputerem i osobistymi laptopami Jej ludzi stały w centrum dobrze oświetlonego pomieszczenia. Broń i amunicję porozmieszczano w mniejszych budynkach. Po wnikliwej kontroli nie znalazła nieprawidłowości, więc ze spokojem usiadła na najbliższym krześle analizując mapę z  zaznaczonym na niej czerwonym okręgiem. Baza terrorystów, których zamierzała jak najszybciej zneutralizować. Na dzisiejszy wieczór wyznaczyła sobie wiele zadań… Melanie była perfekcjonistką w tym co potrafiła. A potrafiła zabijać. 

czwartek, 31 stycznia 2013

Rozdział 1.


Waszyngton, 25 czerwca
Godzina 8:02

Grupa agentów gorączkowo krzątała się przy komputerach. Wszystko nadzorowała niewysoka kobieta, stojąca na środku dużej sali. Dokładnie lustrowała pracę swoich podwładnych, ta sprawa mogła zapewnić jej kolejny awans.

-Heilari! Mamy coś. Sportowa stadnina, w okręgu 6 kilometrów żadnego domu, sklepu… Dużo miejsca na rozstawienie sprzętu i nie będą spodziewać się nas w takim miejscu.
-Idealnie... – Odpowiedziała brunetka podchodząc do jednego z ekranów. – Chcę wiedzieć wszystko o tym obiekcie. Rozkład zabudowań, ilość ludzi, zwierząt, majątek… Ludzie… Właśnie sprawdźcie ich. Nadaje temu priorytet. Macie godzinę, idę do szefa.

Podeszła do metalowych wrót i otworzyła je za pomocą skanera siatkówki.  Niespiesznie kroczyła korytarzem, co jakiś czas skręcając bądź używając schodów. W końcu dotarła pod odpowiedni gabinet i weszła tam bez pukania. Starzec westchnął głośno widząc w drzwiach swoją przyjaciółkę.

-Dobra, masz coś nowego?- Zaczął.
-Mniej więcej. Badamy obiekt, ale wszystko wskazuję na to, że będzie to dobra baza. – Rozsiadła się w fotelu naprzeciwko biurka. – A ty? – Zapytała już poważniej.
-Nie… Mam związane ręce Mel… Sprawa Twojej przeszłości została definitywnie zamknięta przez dowództwo i nic nam do tego… Ale nie martw się, coś wymyślimy. A wracając do tej akcji, co to za obiekt?
-Jakaś stajenka.
-Dużo mi to mówi… – Mruknął kręcąc głową.
-Okey, sportowa stadnina.
-Przenosisz mieszkańców?
-To zależy. Może będą skorzy do współpracy, sam mówiłeś, że brakuje nam rekrutów Scorpio.  Moi ludzie ich sprawdzają.
-Rób co chcesz… Byle nie było ofiar, bo znowu dostaniesz jakiś fantastyczny wpis do akt.
-Oj zamknij się. Co znaczy kilka istnień w porównaniu do całej Ziemi… A nie, przecież tu nie ma co porównywać. Powinni mi dziękować, że przysłużą się ojczyźnie…
-Mel... Naprawdę uważam, że powinnaś znaleźć inną robotę. – Powiedział z troską. – Lepiej pilnuj swoich sługusów, bo znowu coś odwalą…
-To było kontrolowane…
-Pewnie, jak zwykle. Na razie.
-Taaaa… Jeszcze wrócę. A potem urlop w Kalifornii…
-Dobre sobie, urlop? To poważna misja, macie zneutralizować obóz tych terrorystów i radzę Ci traktować swoje zadanie poważniej.
-Ja zawsze biorę moja pracę na poważnie. – Odpowiedziała z kpiącym uśmiechem i wyszła trzaskając drzwiami. 

Spacerowała po bazie organizacji będącej podobną do CIA, jednak była ona mniej znana. Jednak to właśnie SOO miała najlepszych agentów, często nieprzeciętnych. Do takich właśnie należała Heilari.
Kobieta powróciła do swych pracowników licząc na ich postępy. Nie zawiodła się.

-Zgadnij kto pracuje tam jako trener? – Zapytał jeden z ucieszonych agentów.
-Święty Mikołaj?- Zapytała udając poruszenie.
-Alex Hood. Pamiętasz gościa?
-Serio? – Wyrwała trzymany przez niego notatnik. – A ci z MI 6 przez rok go szukali… W Kalifornii się skubany ukrył…  Dobra, to masz u mnie plusa Jeff. A teraz powiedź mi o ogólnikach.
-To sportowa stadnina o nazwie Lider. Bogaci i to bardzo, także było by ciężko z przekupieniem. Posiadają około 40 koni, ich jest mniej więcej 12, ale to zależy od sezonu. Są dwie właścicielki: Michelle „Miśka” Williams i Olivie „Ruska” Bonnet.
-I co myślicie? Możemy działać?
-Proponuje po prostu tam pojechać z nakazem i kazać im się spakować. Odszkodowanie otrzymają po zakończeniu, bla bla bla…
-Pierwsze słowa twojego planu brzmią wspaniale. – Uśmiechnęła się łagodnie. – Ale reszta jest do kitu! – Warknęła. – Dobra. Uwaga! Zbieramy się i lecimy do tej stadniny! Weźcie potrzebny sprzęt, wszystko co może przydać się w rozbrojeniu tej szajki! Macie 2 godziny!

Kalifornia; stadnina na obrzeżach Redwood National Park
Godzina 11:34

Blondynka o niezwykłych niebiesko-zielonych oczach weszła do stajni i z uśmiechem skierowała się do boksu karego folbluta. Weszła do środka i pogłaskała konia po ganaszu. Następnie zapięła uwiąz i wyprowadziła go na korytarz tam przywiązała i rozpoczęła czyszczenie.

-Hej Miśku. – Chłopak niosący skokowe siodło podszedł do niej i pocałował. – Pojedziemy w teren?- Zapytał z nadzieją.
-Oj nie dzisiaj Kocie, jestem zawalona treningami. Nie marudź Mi tu tylko. – Zmierzwiła jego ciemne włosy i wróciła do szczotkowania zerkając na odchodzącego jeźdźca. – Alex! Ale jutro pojedziemy! – Krzyknęła i uśmiechnęła się.

Chwilę potem wędrowała do siodlarni po sprzęt dla ogiera i przygotowała go sobie do jazdy. W drodze na maneż zauważyła swoją przyjaciółkę.

-Ej! Rusi! Chodź mi drągi poustawiać, co?

Rudowłosa podeszła do konia i poklepała go po szyi.

-Kiedy mi się tak nie chcę… Ale ewentualnie mogę się zgodzić. Wisisz mi przysługę.  – Uśmiechnęła się.

Miśka stepowała po pierwszym śladzie próbując dogadać się z charakternym ogierem. Praca przynosiła efekty, amazonka poprosiła konia o kłus i skinęła głową przejeżdżając koło Russ.  Dziewczyna zabrała się do ustawiania cavaletti, a także kilku stacjonat i oxerów, których wysokość nie przekraczała 90 cm.

-Okey, gotowe.

Blondynka po odpowiedniej rozgrzewce przygotowała konia do zagalopowania. Kary po drobnych buntach znalazł swój rytm i efektownie poruszał się po okręgu. Po kilku rundkach zwolnił do kłusa i został nakierowany na drążki, które pokonał bez puknięcia. Mi pochwaliła go, chętnie wykonał zadanie jeszcze raz.

-Czas na coś ciekawszego. – Dziewczyna poklepała swojego wierzchowca i ponownie zagalopowała.

Spokojnie okrążyła parkur obmyślając trasę przejazdu i skierowała konia na niewielką przeszkodę. Potem były kolejne, za każdym emanował pewnością siebie i pokazywał dobrą technikę skoku.

-Dobrze, że nic nie zrzuciliście. Jeszcze bym musiała poprawiać… -Ruska parsknęła śmiechem i zabrała się do zwiększania wysokości belek.

Po pół godzinie trening dobiegł końca, dziewczyny odprowadziły konia do stajni. Tam usłyszały warkot silnika… lub kilku?
-Pójdziesz sprawdzić, Rusiek? – Zapytała blondynka.

-Okey, ale zajrzyj potem do Torni, co? Coś markotnie wygląda… – Odpowiedziała i wyszła ze stajni zdejmując rękawice do jazdy.

Widok był dość zaskakujący, 5 dużych, czarnych wozów z przyciemnianymi szybami zaparkowało na dziedzińcu. Dziewczyna chwilę zastanawiała się czy nie jest świadkiem ataku terrorystycznego. Zbyt zdziwiona by zareagować spoglądała na wysiadających pasażerów. Kobieta w okularach przeciwsłonecznych i trzech typowych „tajniaków” w doskonale skrojonych garniturach. Jeden z nich podał jej kopertę, którą po chwili otworzyła.

***
 Pierwszy rozdział za nami. Jak bardzo źle?
Gdzie się podziały moje maniery.... Wypada się przedstawić :)
Jestem Ravenna, Rav lub Ruska. Niepotrzebne skreślić. 
Opowiadanie o agencji wywiadowczej, która w swoich szeregach posiada dość nietypowy zespół. Soldiers of Olimp to ludzie obdarzeni niezwykłymi mocami. Do ich grona dołączą osoby, które dotąd widziały telepatów i władających ogniem tylko w filmach
 Taka mała zapowiedź. Mam sporo planów i nadzieję, że się spodobają.